A co Ty tam dźwigasz?

Bilbo Baggins wybiegając z domu żeby przeżyć największą przygodę życia nie wziął ze sobą nawet chusteczki do nosa. Wiele bohaterek i bohaterów wyruszając w świat brało ze sobą tylko kilka niezbędnych rzeczy. Bo bagaż przeszkadza w byciu tu i teraz. 

Dlaczego więc upieramy się żeby targać ze sobą toksyczny bagaż?

Julia Cameron w książce “Droga Artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę” pisze m.in o wewnętrznym krytyku, który sabotuje nas na każdym kroku. Nie ona jedna poruszyła ten temat. Amelia i Emily Nagoski w książce ”Wypalenie. Jak wyrwać się z błędnego koła stresu” też wspominają tego podłego dziada (wewnętrznego krytyka). Wiele autorek i autorów podaje nam sposoby na walkę z nim, co ni mniej ni więcej oznacza, że wewnętrzny krytyk siedzi w głowach wielu z nas.

Czy zastanawiałaś się jednak czyim głosem on mówi?

Może to któreś z Twoich rodziców? Babcia/dziadek? Nauczyciele? Znajomi? Im dłużej jestem matką, tym bardziej widzę, że to my – rodzice, w pozornej trosce o to, żeby z dziecka nie wyrósł nieprzystosowany społecznie potwór (wypowiedziane głosem moich rodziców) przycinamy je równo z trawą to tu, to tam. 

“Co masz takie grube uda?” – mama do mojej filigranowej przyjaciółki.

“Nic gorszego nie można było zrobić” – ojciec kumpla, po wejściu do świeżo otwartej i nieźle prosperującej kawiarni tegoż kumpla.

“Stoczysz się, a ona Cię rzuci dla starszego” – rodzice bliskiej mi osoby.

“No trochę Ci się przytyło” – moi rodzice.

“Z Twoją figurą nie powinnaś nosić pasków/tego kroju/tego koloru” – znów moi rodzice.

Straszne? A będzie gorzej…

Pominę fakt, że w momencie, gdy to wszystko spiszemy nagle dociera do nas ogrom ataku na nasze granice. Gdybyśmy nie byli ich dziećmi pewnie baliby się odezwać, ale skoro łączą nas geny, hulaj dusza… Zanim zaczniemy asertywnie stawiać granice (po terapiach, pracy nad sobą itd) i słyszeć klasyczne “Przecież nic złego nie powiedziałam/em”, nasiąkamy tym całym ściekiem, internalizując go z podziwu godnym zapałem. Misja udana: już nie trzeba nam na każdym kroku powtarzać, że jesteśmy za słabi/za nie tacy jak powinniśmy. Zaczynamy sami to sobie robić. 

Słuchałam wczoraj podcastu Kasi Ekes, w którym opowiadała, że złapała się na krytyce wobec samej siebie w trakcie ćwiczeń i że jak to przeanalizowała to doszła do wniosku, że najgorszemu wrogowi nie mówiłaby tak podłych rzeczy jak samej sobie. Czy z takim bagażem warto wyruszać naprzeciw przygodzie życia, którą jest nasze życie?

Nie, to nie buduje

Już słyszę te głosy, że mieszkaliśmy w kałuży, jedliśmy szczaw i mirabelki, nikt nie narzekał i wyszliśmy na ludzi. No fajnie, a może warto sobie wyobrazić, gdzie bylibyśmy, gdyby ktoś tak usilnie nie podcinał nam skrzydeł i nie ściągał na ziemię. Gdzie jeszcze możemy dojść, uwalniając się od tego toksycznego bagażu. Gdzie mogą dojść nasze dzieci. I nie, nie krytykując ich nie wychowamy samolubnych psychopatów. Wychowamy ludzi ufnych i dobrze nastawionych do świata, którzy bez balastu naszych (naszych przodków) przekonań u nogi mogą zdziałać cuda. Dajmy im i sobie szansę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *