*Uwaga, będzie długie, więc zrób sobie kawę czy coś.
Podsumowania to bardzo dobra rzecz – pozwalają spojrzeć na życie z perspektywy i zobaczyć zmiany, których nie dostrzega się na co dzień. To nie kwestia trendu, tylko zdrowej praktyki związanej z planowaniem i rośnięciem. Chciałabym żeby było o tym jak rozwijałam Fem.Stories, ale niestety nie rozwijałam. A w każdym razie nie w sposób znaczący. Coś innego zdominowało moje życie…
2023 zaczął się dobrze, pierwszy dzień stycznia był piękny, słoneczny i ciepły. Poszliśmy w trójkę (młoda, mój były i ja) na spacer i fajny obiad w restauracji. Idealny dzień. Niestety później juz tak pięknie nie było. Wróciły problemy, bo ex cisnął na drugie dziecko, a ja akurat zmieniałam leki na depresję i bardzo źle to znosiłam. On twierdził, że po prostu “lubię sobie leżeć w wannie i rozmyślać o swojej depresji” a ja usiłowałam przeżyć. Jeszcze nie dostrzegałam w tym czerwonych flag. Dostrzegłam za to, że może warto zbadać u mnie wątek spektrum autyzmu. Zaczęłam dłuuuuugą drogę do diagozy. Również w styczniu ex stracił pracę, co zupełnie nie przeszkodziło mu dalej naciskać w temacie dziecka.
Luty: Terapeutka zauważa, że strasznie się maltretuję w imię zasługiwania na miłość. Regularnie i pomimo depresji wychodzę daleko poza strefę komfortu i jedyne co słyszę to “za mało”. Dopada mnie zapalenie oskrzeli i zapalenie spojówek jednocześnie. Ex wciąż nie ma pracy.
Marzec: Ex dalej szuka pracy, ale w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z jego wykształceniem (tak, to ironia). Ciśnie na drugie dziecko, a ja trzeci tydzień chora pracuję, łapię zlecenia żeby były pieniądze w domu i opiekuję się dzieckiem. Zaczyna mi w głowie kiełkować myśl, że to bardzo zły rok.
Kwiecień: Ex wścieka się, że nie chcę drugiego dziecka, dalej szuka pracy (tak, ja zarabiam, bo on raz na kilka miesięcy ma wypłatę z uczelni) i ma do mnie pretensje, że go nie wspieram (pocieszanie, pomoc w zadaniach rekrutacyjnych, ogarnianie domu, dziecka i pieniedzy na życie to jak widać za mało).
Maj: Najsmutniejsze urodziny w moim życiu. I najsmutniejsza rocznica. Zapomniał o obu. Jak mu powiedziałam, że jest mi z tego powodu przykro to odwrócił kota ogonem i powiedział, że tylko czekał na dobry moment (ani dzień urodzin, ani 14stej rocznicy nie były widać dobrymi momentami). On dalej szuka pracy i ma pretensje o brak drugiego dziecka, ja jestem coraz bardziej zmęczona. Fizycznie i psychicznie. Gdy proszę żeby coś ugotował albo posprzątał bo ja nie wyrabiam na zakrętach, mówi, że przecież on 8 godzin dziennie CV wysyła i nie ma siły, a jakbym lepiej planowała to sama bym ogarnęła.
Czerwiec: Wracają napady lękowe. On budzi mnie po kilka razy w nocy twierdząc, że chrapię. Dzień w dzień. Rano ma pretensje, że nie mogę wstać i jestem nieprzytomna. Tknięta przeczuciem parę razy udaję, że śpię. On mnie budzi twierdząc, że chrapałam. Gdy mówię wprost, że wcale nie spałam, twierdzi, że tylko mi się wydawało. Po jakiejś banalnej kłótni krzyczy, że się rozstajemy. Dzwoni do moich rodziców z tą informacją i wychodzi na uczelnię (stałej pracy wciąż brak). Ja w proszku. Gdy wraca wieczorem, mówi, że tylko tak powiedział, żeby mi pokazać jak to boli, ale że wcale się nie rozstaliśmy. Seks na zgodę przekracza wszelkie moje (dość szerokie) granice. Gdy mu o tym mówię, słyszę, że jestem pruderyjna i on od 14stu lat się musi przy mnie hamować. Na zaproszenie “koleżanki” z uczelni zabiera młodą na wycieczkę na Śląsk. Mają zatrzymać się u koleżanki i jej narzeczonego. Ja nie jestem zaproszona, bo mają “małe mieszkanie”. Kwestia drugiego dziecka puchnie, a nasz terapeuta tylko patrzy i powtarza “no tak, takie ma pan potrzeby”, głuchy na argumenty o braku pracy i mojej depresji.
Lipiec: Jadę z młodą na wakacje na wieś. On niby ma z nami być, ale znajduje wymówkę, że nie znajdzie tam źródła internetu (dostał pracę!), więc zostaje w mieście. Czasem przyjeżdża. Ja w towarzystwie młodej odżywam. Relaksuję się. Lęki ustępują. Myślę, że może to drugie dziecko to nie taki zły pomysł. Wracam z wakacji i słyszę, że “musimy porozmawiać”. Oświadcza mi, że rozstajemy się, bo ja nie chcę drugiego dziecka. Mam się wyprowadzić do końca września i jak najszybciej go spłacić. Łaskawie daje mi ten czas żebym znalazła lepiej płatną pracę, bo przecież teraz i tak sama naszego mieszkania nie utrzymam (ograniczyłam pracę na jego wyraźne życzenie żeby opiekować się więcej młodą). Mówię, że w sumie to przemyślałam i chyba jestem gotowa. Każe mi się uwiarygodnić. Biegam po lekarzach, badania robię, po konsultacji z psychiatrą zaczynam odstawiać leki na depresję. W środku mnie skręca, ale jeszcze nie wiem co. On wciąż powtarza, że to co robię to za mało. Że chce więcej uwiarygodnienia, bo mi nie wierzy. Bo go krzywdziłam przez 14 lat i jest wypalony emocjonalnie. Jak pytam czy jest ktoś inny, odpowiada, że absolutnie nie, że przeze mnie nie będzie się już pewnie z nikim w stanie związać. Wyprowadza się do stojącego wolno mieszkania matki. Dziwnym trafem przyjeżdża do niego “koleżanka co to ma narzeczonego” bo na Śląsku praktyk do magisterki sobie znaleźć nie mogła i zrobi tu. Będzie mieszkać z jego matką i wspomagać ją w płaceniu czynszu.
Sierpień: Z jego inicjatywy chodzimy dalej na terapię dla par, bo uważa, że możemy jeszcze być razem. Ja chodzę jak po skorupkach jajek żeby go tylko nie urazić i nie odstraszyć. Staram się, rozmawiam, jestem wzorowym robotem sprzątającym. On czasem wpada porozmawiać. Kończymy w łóżku, bo twierdzi, że “robi to dla mnie” i “tylko wtedy coś do mnie czuje”. Po jednej z sesji z terapeutą mówi, że muszę być świadoma, że jeśli będziemy razem to muszę rzucić pracę. Oczywiście teraz muszę ją mieć, bo nie jesteśmy razem, ale gdy będziemy to to się skończy. Gdy pytam jak on sobie to wyobraża? Że znajdę pracę, nowy dom, a potem wszystko rzucę bo on tak zechce słyszę: “Wszystko ma swoją cenę”. Zaczynam się zastanawiać czy nie jest za wysoka. Młoda opowiada, że “ciocia” snuje jakieś mgliste wizje dzieci i ślubu z jej tatą. Zapytany o co chodzi odpowiada, że pewnie źle coś zrozumiała, a w ogóle to “ciocia-kolażanka” ma przecież narzeczonego. Żeby mnie uspokoić i pokazać, że to tylko koleżanka postanawia nas ze sobą poznać. Na spotkanie wpada ubrany pod kolor jej sukienki w jej t-shirt twierdząc, że akurat nie miał nic czystego, więc mu pożyczyła.
Wrzesień: Mieszkam już w nowym miejscu. Z mojej inicjatywy zmieniamy terapeutę dla par. Na pierwszej terapii z nową terapeutką wylewa się ze mnie cały nagromadzony wkurw i poczucie niesprawiedliwości. Terapeutka przytomnie stwierdza, że jeśli mamy kontynuować to “koleżanka” znika z tego układu. On się wzbrania twierdząc że jej pomaga. Mamy przyjść osobno. W międzyczasie on wciąż próbuje mnie wciągać w seks, ale stawiam granicę, że póki nie jesteśmy razem, seksu nie ma. On twierdzi, że to uszanuje (tak jak poprzednie 5 razy). Przychodzę na sesję indywidualną i na dzień dobry słyszę: “Ja pierdolę Pani Aniu…”. Terapeutka każe mi uciekać, ratować się, potwierdza moje podejrzenia o jego zaburzeniach osobowości. Pyta czy naprawdę go kocham. Przychodzi olśnienie. Nie kocham. Od dawna. Młoda pyta czemu ciocia (która jednak nie zamieszkała z moją ex teściową tylko przeniosła się z nim do naszego mieszkania) śpi z tatą. Pytam o to samo. On mówi, że coś jej się wydawało.
Październik: Dostaję superpracę. Oświadczam, że żadnej terapii dla par nie będzie. On się nie zmieni, a ja nie chcę dłużej być nieszczęśliwa. Dwa dni później informuje mnie, że przez to, że z nas zrezygnowałam zupełnym przypadkiem zszedł się z “koleżanką”. Dwa tygodnie później pisze mi, że ona jest w ciąży, ale to się stało dopiero po moim odsunięciu się od niego i że to wszystko „nie jest takie proste jak się wydaje”. W międzyczasie na zmianę twierdzi, że teskni albo usiłuje wyłudzić ode mnie pieniądze. Twierdzi, że mu się należą. Prawniczka i zgromadzone dowody twierdzą inaczej.
Listopad: Mam objawy PTSD ilekroć dzwoni, pisze lub mam go widzieć w związku z młodą. Powoli odstawiam leki na depresję. Mimo tego każdego dnia wstaję szczęśliwa, mam masę energii, spotykam się z ludźmi, chodzę na imprezy, zaczynam się z kimś spotykać. Jest podejrzanie normalnie – żadnych wielkich wybuchów uczuć, żadnego odzwierciedlania, ani love bombingu, po prostu miłe spędzanie czasu i obopólna zgoda. Poprawia mi się cera. Różne objawy bólowe ustępują. Moja relacja z córką nigdy nie była lepsza. Szybciej niż dotąd wychodzę z przeziębienia. Zaczyna do mnie docierać w czym żyłam. “Koleżanko-narzeczona” (tak, już narzeczona) wyjeżdża do rodziny, ex pisze, że tęskni, pyta czy moglibyśmy być razem. Twierdzi, że choć spodziewają sie dziecka wcale nie są razem i ślubu nie planują. Kłamie. Nie po raz pierwszy.
Grudzień: Spotkania ze znajomymi, imprezy świąteczne, targi na ASP, zapach choinki, dobra praca i przyjaciele, którzy zawsze gdzieś tam byli, choć on usiłował mnie przekonać, że jestem sama i nie dam sobie rady. Jestem silna. Nawet pomijając fakt, że po ostatecznym odstawieniu leków na deprę mam wszystkie typowe objawy, z zawrotami głowy na czele ;D. I jestem bardzo ciekawa co przyniesie nadchodzący rok.
2023 zaczął się kiepsko, kiepsko trwał, ale myślę sobie, że ostatecznie źle nie wyszło. Kiedyś myślałam, że koniec tego związku to będzie też mój koniec. Teraz wiem, że to początek czegoś wspaniałego.
Mam nadzieję, że ten tekst komuś pomoze. Komuś, kto tak jak ja tkwi w czymś niewygodnym i niezdrowym i wciąż się obwinia za ten stan. A jeśli chcesz pogadać o tym, co Cię spotkało, potrzebujesz wsparcia, albo po prostu usłyszeć „jesteś normalna/y, wszystko z Tobą OK” to napisz do mnie.