Jestę modę, jestę influenserkę (albo przynajmniej influęsnięta)

Sporo ostatnio słucham podcastów o psychologii i zastanawiam się czy ten blog nie powinien być o modzie zamiast feminizmie… Okazuje się bowiem, że wpisałam się w MODĘ. Wiedzieliście, że jest “moda na autyzm”, “moda na bycie WWO”, a nawet “moda na diagnozowanie zaburzeń narcystycznych u partnera”. Gdybym wiedziała, że bycie modną jest takie łatwe to chodziłabym tylko w dresie i nie inwestowała w farbę do włosów.

A teraz poważnie: to, że nagle diagnozuje się więcej osób w spektrum, albo to, że nagle kobiety (i mężczyźni) odkrywają, że padli ofiarą narcystycznego zawłaszczenia nie ma nic wspólnego z modą. Ma za to wiele wspólnego ze świadomością, że pewne problemy występują i nie dotyczą tylko nas. Bo bez tej rozprzestrzeniającej się wiedzy właśnie tak jest – czujemy się sami. Myślimy, że nikt nas nie zrozumie, bo nikt inny tego nie przeżywa. 

Wiecie jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że problemy z koncentracją, problemy z rozpoczynaniem rzeczy albo z nadwrażliwością sensoryczną nie dotyczą tylko mnie? I że zostały dobrze opisane i wyjaśnione. Ulga – to dominujące u mnie ostatnio uczucie. Ulżyło mi, że to nie ze mną jest coś nie tak, że świat nie musi być trudny, że można robić rzeczy skutecznie i po swojemu, a nie usiłować je robić tak, ja neurotypowi ludzie i dziwić się, że nie daje się rady. Ulżyło, że nie jestem głupia, leniwa i nieogarnięta jak wielokrotnie mi sugerowano. Po prostu jestem inna. I do tych samych rozwiązań dochodzę inną drogą. I to jest OK.

Wracając do mody – to boli, gdy ktoś kilkanaście lat mojego bólu kwituje zdaniem, że wpisałam się w modę. Gdyby nie ta “moda”, którą ja nazywam wzrostem świadomości być może wciąż wracałabym do toksycznego, przemocowego związku, w którym zaczynałam poważnie wątpić w swoją poczytalność (kolejne modne słowo: gaslighting!). Gdyby nie ta moda pewnie nie wiedziałabym, że to czego doświadczam to przemoc. Czułabym się tylko coraz gorzej, coraz mniej dawała radę i głęboko wierzyła, że to wszystko moja wina. 

I ja wiem, że są osoby, które wraz z pojawieniem się nowej jednostki chorobowej natychmiast diagnozują ją u siebie. Tyle, że to margines, którym też należałoby się zaopiekować, bo to z braku jakiegoś rodzaju zaopiekowania wynika. I patrząc na ten promil nie zapominajmy o wszystkich osobach, którym te “mody” uratowały życie, bo zobaczyły w czym tkwią i odważyły się poprosić o pomoc. 

Nie bój się prosić o pomoc, gdy czujesz, że życie jest zbyt trudne. Ono nie musi takie być. Nie bój się szukać wyjaśnień i rozwiązań. I pamiętaj, że nie jesteś sam/a.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *