Jak wiesz albo i nie bloga prowadzę od dawna, zaczął się wcześniej niż ten tu, ale wpadł w niebyt razem z pewnym serwerem ;D Dziś znalazłam tekst napisany w styczniu zeszłego roku. Czasem będeę wrzucać tu coś archiwalnego, bo było tam sporo wywiadów i innych rzeczy wygrzebanych z mojej głowy. Ten tekst nic nie stracił na aktualności poza tym, że upewniłam się w swojej decyzji i postanowiłam mocniej związać się zawodowo z edukacją. A i wyszło, że „gruczoł ownershipowy” to po prostu spektrum autyzmu XD. Enjoy
Anno Kaznodziej, Twoja kariera świetnie się rozwija! – takie powiadomienie dostałam ostatnio z LinkedIna i prawie ze śmiechu oplułam monitor.
Bo widzicie jakiś czasu temu przestałam pracować w software housie. Spędziłam tam trzy lata sieciując się z innymi HRowcami, współpracując ze świetną dziewczyną, od której wiele się nauczyłam, świecąc twarzą na konferencjach i branżowych zbiegowiskach. Od tych wszystkich ideałów tak spuchłam, że prawie pękłam.
Przez trzy lata odmieniałam słowo “rozwój” przez wszystkie przypadki. Prowadziłam spotkania rozwojowe, warsztaty, sesje FRIS®, i feedbacki. Przez to wszystko straciłam z oczu pewną zasadniczą kwestię: że pracuję w firmie, która przede wszystkim ma zarabiać. I że te wszystkie rozwoje mogę sobie w buty wsadzić jeśli godzinki devów się nie zmonetyzują. Proste?
W sumie proste. I nie miałabym nic przeciwko tej prostocie, gdyby nie to, że mam przerost gruczołu ownershipowego ;p. I jak widzę ewidentną bzdurę, rozjazd między działaniami PR a rzeczywistością albo to, że mój wózek zmierza ku przepaści, to zanim wyskoczę powiem jeszcze woźnicy, że w sumie powinniśmy skręcić lub się zatrzymać. Woźnice tego nie lubią.
Ostatnie dwa miesiące to były naprawdę grube rozkminy czy zostać w IT czy pójść zupełnie gdzie indziej. Z pomocą przyszedł mi mój znajomy, który pracował sobie w innym ITkołchozie. Pracował dobrze. Potrzebny był. I go zwolnili. Bo tak. Bo go przełożony nie lubił (inna rzecz, że on nikogo nie lubi), a kogoś trzeba było zwolnić.
No i ok, to się zdarza. Redukcje się zdarzają. Ale fakt, że ów kolega dopiero wraz z informacją o zwolnieniu usłyszał, że jakiś element jego pracy nie odpowiadał przełożonemu i że w sumie powinien się cieszyć, że ma miesiąc wypowiedzenia, a nie leci z dnia na dzień, sprawił że się zdecydowałam nie wracać.
Bo widzicie, HR to nie jest rocket science. Są dobre praktyki związane z zatrudnianiem, udzielaniem feedbacku i zwalnianiem pracowników. Takie niemalże gotowe przepisy, a jednak wciąż niewielu rodzimych “biznesmenów” decyduje się z tych manuali skorzystać. Wolą fochy, straszenie, mobbing, karanie i inne techniki rodem z samego środka dupy (sorry, że tak dosadnie, ale brak mi innych słów). I że ja chyba nie zniosę tego dysonansu pomiędzy teorią, a rzeczywistością. Szkoda mojej enerii na użeranie się z ludźmi, którzy myślą, że w HRach zajmujemy się głównie piciem kawki i gadaniem, i że tresowany chomik mógłby pełnić tę rolę.
Gdzie zatem zmierza moja kariera? Pojęcia nie mam. Wróciłam do edukowania. Uczę studentów jak się komunikować. Uczę dzieci jak obcować ze sztuką. Uczę dorosłych o tym, czym jest kreatywność. I uczę się, że przestałam mieć potrzebę domykania swojej sytuacji szumnym sformułowaniem “kariera w dziedzinie X”.