Przyszło do mnie ostatnio moje dziecko lat 8 i z wielkim znakiem zapytania (na zasadzie “co tu się odjaniepawliło”, a nie: “czy prawdą jest…?”) na twarzy, oświadczając, że w trakcie WFu na siłowni jedna z koleżanek powiedziała “że no wiadomo po co tu jesteśmy – żeby się odchudzać”.
Potem okazało się, że ta sama koleżanka, z grupą ją adorującą jest w trakcie odchudzania. Nie jedzą znaczy. 8latki.
Jak już starłam z twarzy uśmiech spowodowany faktem, iż najwyraźniej moje nauki nie poszły w las i póki co udaje mi się wychowywać dość świadomego, zdrowego emocjonalnie człowieka, z poczuciem własnej wartości (wiem wiem, przede mną okres dojrzewania i różne niepsodzianki, więc się nie pompuję za bardzo) przyszła przykra refleksja, że TO JUŻ.
To ten moment, gdy dzieciaki wkraczają na długą, wyboistą i zupełnie nikomu niepotrzebną ścieżkę dążenia do patriarchalnego ideału. Chociaż czej, nie, wróć: ta ścieżka właśnie bardzo jest potrzebna samemu systemowi, żeby wychowywać sobie minionów, których da się kontrolować za pomocą wstydu – dziewczęta zawstydzając za wygląd, chłopców za “niemęskie” zachowania. Ale, że spełnianie życzeń systemu stworzonego przez i dla mężczyzn, ze sporym wsparciem kobiet, które nie rozumieją, że nawet ulubiony niewolnik, to wciąż TYLKO niewolnik, nie jest moim top10 zajęciem, trochę się tu nad tym popastwię.
Bo oto moi drodzy to jest dokładnie ta chwila, gdy nasze zawodniczki wybierają bramkę z życiem w zgodzie ze sobą, wolnym od absurdalnych kompleksów, czy tę, za którą kryją się zaburzenia odżywiania, projektowanie swoich niepewności na inne kobiety, walka o bycie miss pickme regionu i przykrawanie się do wzorca generowanego przez AI, podpacykowaną historię Maryi i Matki Polki razem wzięte.
Od tego co wybiorą, a właściwie co zostało za nie wybrane przez okoliczności, w których żyją, zależy dobrych kilkanaście/kilkadziesiąt lat ich życia. Część z tego wyjdzie, pójdzie na terapię, wejdzie w swoją villain era i odkryje, że nie trzeba grać według cudzych reguł. Część niestety tego nie zrobi. Będzie marnieć w niewspierających sytuacjach i relacjach, w których będą drżeć, by uroda nie przeminęła, bo to na niej budowały swoją wartość. Przy okazji będą się przykrawać, wyginać, dostosowywać, z coraz mniejszą iloscią miejsca na siebie, na swobodny oddech, z rosnącą frustracją, że “no miało wyjść inaczej”.

I żeby nie było, teraz to jestem sobie mądra. Jako dziecko/nastolatka to ja byłam tą dziewczynką. Z zaburzeniami odżywiania przez pół życia. Z kompleksami. Tyle, że nie czepiałam się za bardzo z tego powodu innych, raczej nie byłam “wredną dziewczyną” (chyba?), kisiłam za to sporo w sobie, ze szkodą dla zdrowia. I też byłam pickme.
Kiedyś już pisałam, że nie od razu przyszła świadomość. To nie był jeden moment, tylko wiele sprzyjających czynników, które poskładały się dla mnie dość szczęśliwie. Nie każdy to szczęście ma. Teraz lubię swoje życie. I swoje ciało. + 30 kg temu też je lubiłam. I swoich przyjaciół lubię. Szczególnie otaczające mnie kobiety, ciepłe, dające wsparcie i mądre przemyślenia. Wychodząc z gry, której zasad nie ustalałam, mogłam przestać z nimi rywalizować o nagrodę z g.. i patyków (męskie uznanie, chwiejne i na pstrym koniu jeżdżące), mogłam zacząć współpracować i się rozwijać.
Dlatego tak poraża mnie, gdy moje dziecko, powtarzam DZIECKO, doświadcza prób zawstydzania czy przykrawania do wzorca, który go i tak nigdy nie pomieści. Póki co dajemy odpór próbom zaszczepiania kompleksów (ubrania, ciało, upodobania kulinarne, bo tak, za kanapki też można być dziś szejmowanym xD), ale ile można?? Czemu już kilkuletni chłopcy i dziewczęta, gdy brak im argumentów w dyskusji, sięgają po kontrolę przez zawstydzanie? Czemu nikt ich nie uczy inaczej?
Znaczy, ja doskonale wiem czemu. Co gorsza, gdy mówię o tym głośno, patrzą na mnie jak na wariatkę. Niezbyt szkodliwą, ale zdecydowanie odklejoną. I wciąż nie widzą nic złego w komentowaniu cudzych ciał i stylu życia. W przykrawaniu wszystkich, żeby się mieścili w przydzielonych rolach. Ta świadomość to okropnie samotny stan (gdyby nie przyjaciółki, byłoby nieznośne), ale za nic nie wróciłabym do tego wcześniejszego. Bo już się nie mieszczę w roli.
PS Nie, nie zostawię tej sprawy bez reakcji. Już zaczęłam działać, bo wierzę, że może rodzice tych dziewczynek po prostu nie są świadomi tego, co się dzieje (bywa, mimo rozmów z dzieckiem). Bo tu nie chodzi o mówienie, że oni nie dają rady. Widziałam przypadki świadomych, obecnych rodziców, którym coś umknęło. Nie dlatego, że są beznadziejni, tylko dlatego, że życie w tym systemie. Ale reagować trzeba, bo to dobry moment żeby jeszcze coś zmienić. Jeśli się odbiję… trudno. Próbowałam.