





„Fem.Stories Collages” to seria kolaży ilustrujących herstorie z perspektywy kobiety. Przez stulecia głos kobiet był tłumiony i ignorowany, a przecież to często narracja daje siłę i kontrolę nad własnym doświadczeniem i jego społeczną percepcją. Nawet w XXI wieku widzimy próby odebrania kobietom głosu. Zabronienia udziału w publicznym dyskursie i uciszania. Dlatego tak ważne jest oddanie kobietom ich głosu i możliwość ukazania ich perspektywy.
Kolaż analogowy + akwarela



„Ścieżki” to zdjęcia wydeptywanych przez ludzi ścieżek tam, gdzie nie zostały przewidziane przez architektów przestrzeni. Ludzie sami decydują gdzie jest im wygodnie iść i widać w tych decyzjach pewne tendencje objawiające się w postaci ścieżek. Poskładane razem tworzą szczególny rytm ludzkiej aktywnosci, który udało się przełożyć na dźwięk.
Wydruk cyfrowy + dźwięk




„Drag ja” to swoisty rytuał przejścia – symbliczne rozstanie się z artefaktami fizycznie i symbolicznie zaśmiecającymi moje otoczenie i myśli. Poprzez łączenie ich, przyklejanie i spryskiwanie farbą odbierałam im jednostkowe znaczenie i wyzwalałam się z przywiązania do przeszłego ja. Im więcej wyrzucałam na tkaninę, tym większy spokój czułam w sobie. Aż w końcu moja metamorfoza była kompletna.
Praca powstała w ramach mojego dyplomu na łódzkiej ASP, jej tytuł wpisuje się w większy projekt: Drag – ja poświęcony poczukiwaniu siebie poprzed zakładanie i zdejmowanie kolejnych warstw znaczeń, niczym w trakcie występów AFAB Queens, nad którymi badania stanowiły ważną część tej pracy.
Wymiary: 2,5 m x 2,5 m
Kolaż na tkaninie



„Drag – ja” – Zastanawiając się jak przełożyć sztukę performatywną na język grafiki warsztatowej postanowiłam sięgnąć do istoty dragu – wielokierunkowych inspiracji składających się na konkretną drag-personę, ostatecznie tworząc kolaż. Każdy z prezentowanych kolaży to drag-ja. Ja – lepsza, ja – ładniejsza, ja – bardziej pewna siebie, taka, którą mogłabym pokazać światu. Czasem też dziwaczna i przerażająca, ale zawsze w zgodzie ze sobą. Ja – taka, jaka chciałabym być. Klejąc siebie z najróżniejszych elementów (dziecięcych marzeń, nastoletnich fascynacji i hobby) przeszłam od pragnienia zostania drag queen do zrozumienia kim naprawdę jestem, zaakceptowania swojej przeszłości, zrozumienia teraźniejszości i świadomego kształtowania przyszłości już na nowych, własnych zasadach. Drag miał tu jedynie funkcję wyzwalającą i stanowił mocną bazę i inspirację na drodze do odkrywania siebie.

„Ciała historia” jest interaktywna – trochę jak te lalki, które się kiedyś ubierało w papierowe ubranka, tyle, że tu mamy naturalnej wielkości grafikę na desce z elementami-mankamentami ciała, które można przyczepić na rzepy i ubrać się w wybrane mankamenty. Nieodłączną częścią instalacji jest lustro – dzięki kultutrze patriarchalnej sprowadzajacej kobietę do roli obiektu, dla wielu wróg i ekstensja male gaze (mocno zinternalizowanego).
Premiera pracy miała miejsce na wystawie „Poruszenie” w Muzeum Sztuki w Łodzi (https://msl.org.pl/poruszenie).
Przedruk anastatyczny + druk cyfrowy
160 cm x 70 cm





„Antropocen bałucki” – kolekcja rzadkich minerałów, które znaleźć można na terenie łódzkich Bałut. Do ich powstania potrzebne są specjalne warunki, na które składają się m.in.: temperatura, ciśnienie, czas, skład śmieciowej warstwy i szybkość reakcji straży pożarnej.
Jesteśmy w momencie przełomu; człowiek dotarł do punktu, w którym można już tylko powiedzieć „a nie mówiłam?”.
Z Holocenu niezauważalnie przeszliśmy do Antropocenu.
„Antropocen bałucki” to refleksja nad tym gdzie zmierzamy i co po nas zostanie. Kiedyś z ziemi można było wykopać skamieniałe trylobity, złote monety albo pochówki popielnicowe. Nasza cywilizacja zapisze się warstwą plastiku i chemicznego szlamu.




„Na dnie” – dość dobrze oddaje moje podejście do życia. Jestem drobiazgowa, częściej przyglądam się światu przez lupę niż dostrzegam większą całość. Tym razem postanowiłam dokładniej przyjrzeć się drobnym fragmentom, strzępkom natury, temu, co znalazłam w trakcie spacerów. Uschnięte źdźbła roślin, kawałki owoców, które dawno przestały być świeże, kwiaty, zaczynające więdnąć lub całkiem suche, codzienność… Okazało się, że skala makro ukazuje ich zupełnie niedostrzegalną na pierwszy rzut oka, mroczną naturę. Mogą przywodzić na myśl kształty i cienie na ścianie, których się boimy w sennych wizjach. A mogą być tylko tym, czym są w rzeczywistości – małymi skrawkami przyrody, która podlega ciągłemu cyklowi narodzin i śmierci.
W procesie socjalizacji często wypędza się z nas różnego rodzaju demony i smutki (czasem na siłę) po to, abyśmy mogli prezentować światu miłą twarz i usposobienie, które nie będzie utrudniać nam życia. To bardzo odświeżające odkryć w sobie tę ciemniejszą stronę, nawet jeśli dzieje się to przez spoglądanie na odwieczny cykl natury przez soczewkę, którą jest prozaiczny kieliszek. Dwie strony życia – jasna (narodziny, trwanie) i ciemna (śmierć i przemijanie) tworzą to, czym jesteśmy i czym jest świat, w którym żyjemy. Dążenie do tej świadomości sprawia, że stajemy się istotami pełnymi, kompletnymi.
Wszystkie zdjęcia zostały wykonane techniką cyfrową, bez retuszu.




„Fem.Stories cyfrowo” – kolaże cyfrowe. O kobietach, przez kobietę.










“Złote Ślimaki” to projekt, który wziął się z miłości do Łodzi – mojego rodzinnego miasta oraz z chęci pozostawienia w nim, jak wszystko inne nietrwałego, ale jednak śladu, czytelnego dla uważnego i wrażliwego odbiorcy. Jest wyrazem chęci dokonania artystycznej ingerencji w tkankę miasta, które wciąż umiera i wciąż odradza się w nowych, nieoczywistych formach.
Miłość do Łodzi jest trudna, to podkreśla wiele osób ją deklarujących. Trudna ze względu na dziurawe drogi, ciągłe remonty, na ciągnący się za nią stereotyp “miasta meneli” i to, że nie jest Warszawą ze wszystkimi jej atrakcjami i bliskością szans i możliwości. Jest w tym mieście jednak coś, co sprawia, że trudno je porównać z jakimkolwiek innym miejscem. Coś, co czyni je na tyle wyjątkowym i atrakcyjnym, że jednak ma ono swoich zagorzałych fanów (z autorką tekstu na czele). Łódź – miasto kominów, miasto pałaców, miasto rzek – można by te określenia wymieniać w nieskończoność. I choć inne miasta również mogą pochwalić się rzekami, pałacami, a nawet kominami, to chyba żadne z nich nie dysponuje takim połączeniem tych czynników, a co za tym idzie nie ma tak interesujących i związanych z przemysłową historią detali architektonicznych.
O Łódzkim detalu architektonicznym napisano już kilka książek, ale ponieważ czytelnictwo w Polsce nie stoi aktualnie na wysokim poziomie, wciąż mało kto zauważa, że pośród zdobiących łódzkie kamienice i pałace pulchnych amorków czy liści akantu kryją się motywy zupełnie niespodziewane. Niniejsza publikacja nie służy oczywiście dokładnemu ich omówieniu, ale trudno nie wspomnieć tu choćby o egipskich głowach (kamienica na rogu Jaracza i Wschodniej), młotach i kołach zębatych (Jaracza 47) czy wilkach trzymających w pyskach czółenka tkackie (Piotrkowska 143). Wystarczy dobrze wytężyć wzrok i mózg by zobaczyć, że to, co uważamy za oczywiste i banalne (jak wspomniane amorki) kryje w sobie wiele warstw znaczeniowych.
Podobnie sprawa ma się ze Złotymi Ślimakami. O tym, że to artystyczna ingerencja nie od razu można się zorientować – ślimaki, mimo, że złote, dość szybko wtapiają się w tkankę architektoniczną. Pokrywa je kurz i brud spadający razem z deszczem, wiatr nawiewa na nie liście i nasiona drzew. Po pewnym czasie stają się niezauważalne, stopione z murem, niczym opisywane wyżej detale.
Dlaczego ślimaki?
Długo zastanawiałam się jakiego rodzaju ingerencja będzie najbardziej odpowiednia żeby wyrazić mój artystyczny zamysł. Nie chciałam powielać pomysłów moich kolegów w postaci grafitti czy plakatów. Rozważałam czego brakuje mi w moim mieście i doszłam do wniosku, że zbyt mało tu natury – roślin i zwierząt. Potem, będąc w plenerze zobaczyłam taką rzecz: wielki ślimak był owinięty wokół czegoś równie dużego i włochatego. Gdy podeszłam bliżej zadałam sobie sprawę, że patrzę na głowę martwego ptaka, na której ów ślimak żerował. Widok był odstręczający, ale i fascynujący jednocześnie; rozkładająca się głowa ptaka i ślimak, który ze swoją wielką skorupą stanowi jednak dość ładny widok. Natychmiast nasunęło mi się skojarzenie z łódzkimi kamienicami – obłażącymi z tynku i farby, wyglądającymi na coś, co ulega powolnemu rozkładowi, jednocześnie ozdobionymi niezwykłymi detalami. W dodatku detale te niejednokrotnie nawiązują do natury właśnie. Wtedy podjęłam decyzję o dodawaniu własnych detali w postaci Złotych Ślimaków wszędzie tam, gdzie straszą ubytki, odwracając uwagę od dawnej urody kamienic. Moje ślimaki z jednej strony „żerują” na rozkładzie, z drugiej zaś zwracają uwagę na to, na czym żerują. Często dopiero patrząc na coś zupełnie nieprzystającego, element niepasujący, zdajemy sobie sprawę z wyglądu całości. Złote Ślimaki każą przystanąć i zastanowić się nad tym, na co się patrzy. Zwrócić uwagę na szczegóły, a tych na łódzkich kamienicach jest wiele.
Przy realizacji projektu nie zginął żadnej ślimak
Nie można też pominąć sprawy oczywistej: moje ślimaki to nie pierwsze ślimaki na łódzkich fasadach. Motyw zakręconej skorupy od wieków jest bardzo popularny w sztuce zdobniczej. Wystarczy spojrzeć chociażby na woluty, czy też inaczej ślimacznice wieńczące kolumny jońskie, tak chętnie powielane na fasadach z końca XIX wieku. Choć ich symbolika (wieczność, cykliczność) może się wydawać nieco nieprzystająca do aktualnego obrazu rozpadających się kamienic to, gdy spojrzeć na to szerzej można dostrzec, że miasto funkcjonuje w nieustającym cyklu narodzin i śmierci, zarówno jeśli chodzi o mieszkańców jak i tkankę architektoniczną. Można by podnieść argument, że Łódź starzeje się, wymiera i wyludnia. Może zatem moje ślimaki to pobożne życzenie, wyraz tlącej się tu iskierki optymizmu, którym najwyraźniej tryskam ja i mocno inwestujący deweloperzy.