Gwiazdą dzisiejszego odcinka będzie Typ z Tindera, który uruchomił u mnie strumień poważnych myśli. W dodatku przed pierwszą kawą. Ale zanim o typie, kilka słów wprowadzenia: jakiś czas temu rozstałam się z wieloletnim partnerem. Dokładnie to czternastoletnim, i jak na to patrzę z perspektywy kilku miesięcy to liczba ta dotyczy zarówno stażu naszego związku, jak i jego dojrzałości emocjonalnej. Ponieważ moja praca przebiega głównie przy biurku w moim mieszkaniu, pomyślałam, że apki randkowe to spoko opcja. Zalogowałam się, założyłam profil, nawet z kimś mnie tam zmatchowało. Jakiś czas temu zmatchowało mnie z Typem. Zaczęło się dobrze – od śmieszkowania. To zwykle dobry początek, pozwala przekonać się czy nasze poczucie humoru nie odstraszy drugiej strony (ostatnio jednego odstraszyło, ale to historia na zupełnie osoby wpis :D).
Wszystko szło spoko, zaczęłam już nawet rozważać karierę w standupie (że niby taka zabawna jestem), aż tu nagle pada sakramentalne:
Co tu odpowiedzieć?? Miliony pytań, niewiele odpowiedzi. Chciałoby się przyśmieszkować, powiedzieć, że owszem, jak ładuję pranie do pralki, albo odkurzam pod kanapą, ale jeszcze liczyłam, że może zmienimy kierunek, więc myślę “nie będę odstraszać, że tak nagle, z praniem przyziemnym wyjeżdżam”.
Życie powinno mnie już nauczyć, że to pytanie to równia pochyła. Dowiedziałam się bowiem za chwilę, że Typowi nie pasuje, że szukam stałej relacji (po 14stoletniej niestałej relacji to by była miła odmiana, lubię próbować nowych rzeczy ;p) i że no ewentualnie FwB to jeszcze ujdzie. Ale nawet jeszcze nie to uruchomiło u mnie wartki strumień przemyśleń o naturze rzeczy i relacjach. To było kolejne zdanie:
Jakże ja lubię rozbrajać takie banały, więc rozbroję sobie i teraz, w ramach rozrywki. Przyznam, że choć sama często żartuję ze swojego “poprzejśćstwa” to zmiana kontekstu pomogła mi dostrzec pewną bardzo niepokojącą rzecz. Otóż tak, jestem po “przejściach”, konkretnie po kilkunastu latach w związku, w którym gaslighting, przemoc psychiczna, triangulacja, breadcrumbing i zawłaszczenie narcystyczne dostawałam na śniadanie, obiad i kolację. W dodatku mam dziecko (jedyna dobra rzecz jaka z tego związku wyniknęła, choć serio nie jest łatwo być dobrą matką, gdy ma się narcystycznego partnera). I koty. I rośliny doniczkowe. I nadwagę. I lata terapii za sobą. I wcześniejsze jeszcze związki, w których dawałam sobie wmawiać, że FwB to ekstra opcja. I to wszystko doprowadziło mnie do punktu, w którym nie daję sobie wciskać kitu, choć wciąż wierzę w to, że miłość się zdarza.
Czy “bycie po przejściach” czyni mnie mniej wartościową? Nie sądzę. Terapia i lata rozkmin sprawiły, że jestem samoświadoma, wiem czego chcę od życia, sama nim kieruję, mam fantastycznych przyjaciół i jestem w stanie wygospodarować miejsce dla drugiej osoby, bez emocjonalnego zawisania na niej. Do tego ogarniam swoje emocje i umiem konstruktywnie rozbrajać konflikty. Doszłam do punktu, w którym interesuje mnie TYLKO relacja partnerska i żadne ochłapy nie przejdą. Dieta ochłapowa nawet brzmi kiepsko.
Tłumaczenie, że to coś ze mną jest nie tak, bo zamiast testować kolejne penisy wmawiając sobie, ze czerpię z tego nieprzytomną radość, wolę eksplorować jednego, przyczepionego do atrakcyjnego intelektualnie (i fizycznie) osobnika, jest robieniem ladacznicy z logiki. Believe me sis, penisy mimo różnych właścicieli niewiele się różnią i to zawartość gdzieś pomiędzy uszami dzieli je na narzędzia przydatne bądź czysto symboliczne. I skoro już tu doszliśmy to zabierzmy się jeszcze za kolejnego relacyjnego zakalca: FwB.
Been there, done that. Myślisz, że te typki były dla mnie, gdy sypało mi się w życiu? Pocieszali lub po prostu byli wspierając, no od biedy dając “dobre rady”? A może mogłam się wypłakać na ich ramieniu, gdy miałam ciężki dzień w pracy i martwiłam się czym zapłącę czynsz w kolejnym miesiącu? To może chociaż mogłam sobie z nimi pogadać, gdy naszła mnie ochota? Co do benefitów… koleś, który mimo deklaracji “przyjaźni” nie chce być blisko emocjonalnie, a empatia to dla niego zupa z Azji, ma raczej nikłe szanse na danie Ci orgazmu, który wystrzeli Cię z klapek. Jednym słowem ani to friends, ani benefits. A może to kwestia słabej znajomości angielskiego i im się myli z booty call?