List do mojej następczyni

Wszyscy mi mówią, że jak mnie roznosi to powinnam pisać. Szczególnie do ludzi, z którymi z różnych przyczyn nie mogę porozmawiać. W ramach porządkowania bałaganu w głowie wyrzucam dziś wszystko, co chciałabym jej powiedzieć. Może ktoś czytając to pomyśli „rel”. Może przeczyta to cudza następczyni i wstrzyma krok zanim wdepnie w relację z narcyzem… A zatem:

Droga Grażyno (to nie jej imię, ale na potrzeby anonimizacji się nada),

Piszę do Ciebie ponieważ tlą się we mnie odruchy (wobec Ciebie się tlą, wobec innych kobiet palą się całkiem stabilnie), których ani nie szanujesz, ani im nie dowierzasz, ani nie rozumiesz; odruchy siostrzeństwa. Bo mimo, że masz mnie (wiemy dzięki komu…) za wariatkę, która zniszczyła miłości Twojego życia kawałek… cóż, życia właśnie, i że Twoim zdaniem jestem niestabilną emocjonalnie fleją, która całymi dniami celebrowała swoją depresję, myślę sobie, że i tak warto spróbować Ci pomóc. Większość z nas była kiedyś pick me girl, wiele z nas z tego wyszło – uczymy się, rozwijamy i zmieniamy. To nasza siła.

Na początek chcę Cię zapewnić (w co pewnie i tak nie uwierzysz), że nie chcę go z powrotem. Nawet gdyby mi solidnie dopłacono, nawet gdyby obiecywał się zmienić (robił to wielokrotnie), nawet gdyby znów próbował mnie odzyskać (robi to regularnie co mniej więcej 3ci weekend i nie mam złudzeń, że to z miłości). Nie i już. Przez ostatnich kilka miesięcy zdążyłam posmakować życia bez niego, bez ciągłego poczucia winy, strachu (o co dziś się przyczepi, czy znów zdradzi), depresji (powoli kończę odstawiać leki! :)) i ciągłego stąpania po skorupkach jajek. Nie muszę się już zastanawiać czy znów mnie okłamuje, bo choć robi to bez przerwy, nie ma to już na mnie większego wpływu. Piszę to, bo możesz pomyśleć, że to podstęp, próba zochydzenia Ci go, żeby mieć go tylko dla siebie. Nie. NIGDY WIĘCEJ. Nawet gdyby był ostatnim facetem na ziemi. Cóż, trudno, widać ten gatunek miał wymrzeć. 

Skoro baza już określona czas na sos (czaisz, że baza, jak ziemniaczki i sos ;D). 

Jesteś teraz w pięknym momencie życia. Jakiś czas temu poznałaś tego jedynego, Twoją bratnią duszę, drugą połówkę jabłka, zwał jak zwał. Czyni romantyczne gesty, seks jest super, chodzicie po restauracjach, jest się czym pochwalić przed koleżankami – przystojny, feminista (deklaratywnie), wykształcony, z dobrą pracą. Pada wiele zapowiedzi wspólnej przyszłości. Ślub. Dziecko w drodze. Może dom jakiś. Twoja rodzina go uwielbia. Ma świetną córeczkę, która uwielbia Ciebie. Gdyby tylko nie ta psycholka – jego była…

Też byłam w tym miejscu. Też słyszałam, że ma chorą psychicznie byłą, która go wyniszczała i że jestem kobietą jego życia i po mnie w żaden związek już nie wejdzie. Mówił tak nawet, gdy (o czym wtedy nie wiedziałam) był już z Tobą. Ileż to razy opowiadał, że zbiera na pierścionek zaręczynowy. Ile pięknych wizji przede mną roztaczał. A ponieważ jestem w spektrum, to często wierzę w to, co się mówi, a jeśli to się nie zgadza z rzeczywistością to mam problem, bo słowa są konkretne, a czyny tak trudno ocenić… 

Bo widzisz moja droga, pod tą maską ideału kryje się typek, który powiedział Ci, że jest sam podczas gdy budował ze mną dom, fizycznie, bo metaforycznie dawno już przestał. Typek, który wszystkie swoje zdrady przykrywał fantastycznymi historiami. Pamiętam taką jedną – jakoś miesiąc po tym jak zamieszkaliśmy ze sobą. Wracał nad ranem z piwa z kumplami. Nie spałam, okno otwarte, ulica była pusta więc usłyszałam jak rozmawiał przez telefon. Z jakąś laską. Opowiadał co i gdzie jej włoży. W piżamie i szlafroku zbiegłam na dół i zrobiłam mu awanturę. Powiedział, że mi się wydawało, że on tylko prowokował niewierną laskę kumpla – Marka (nigdy, przez 14 lat Marka nie poznałam) i chciał ją nagrać żeby pokazać Markowi jaka to zołza. Tylko nagrywanie w telefonie akurat nie zadziałało. Uwierzyłam. Byłam zakochana, on twierdził, że jestem miłością jego życia (tak, po miesiącu), bardzo chciałam wierzyć. 

Potem były inne przypadki, wypadki, dziwne zdarzenia. Nie mógł dojechać na czas, bo nagle pociąg się wykoleił. Nie nocował, bo kumpel miał wypadek. Nie ogarnął bo ktoś coś. Zawsze była to wina czynników zewnętrznych. Śmiałam się nawet, że książkę powinien napisać bo nikomu się tyle dziwnych rzeczy nie przytrafia co jemu. Naiwna byłam, co?

Raz przyłapałam go na cyber zdradzie – z mojego laptopa wypisywał do dziewczyn (wielu na raz) rzeczy, które mnie zszokowały – to nie był mój chłopak, nie znałam go takiego. Spakowałam walizkę, koty i dwa tygodnie przepłakałam na kanapie u przyjaciółki. Dałam się ostatecznie nakłonić do powrotu. W końcu taka miłość się nie zdarza, obiecał że pójdzie na terapię, ma przecież porąbanych rodziców, a w ogóle to go zaniedbałam emocjonalnie. To o zaniedbaniu stało się odtąd wygodną wymówką ilekroć mu się to zdarzało, a zdarzało się często. Wpadałam w coraz większe poczucie winy. 

Po 8miu latach zdecydowaliśmy się na dziecko. Wciąż kochałam, czułam, że po takim czasie mamy za sobą wszystko co najgorsze, znamy się jak łyse konie. Jedynym łysym koniem okazałam się ja. Ciąża była bolesna i stresująca. Pełno niepewności, czy dziecko będzie zdrowe, czy wszystko będzie ok, dodatkowe badania, ryzyko z nimi związane. Jadąc na porodówkę, przerażona ze łzami w oczach powiedziałam, że się boję. Odparł żebym się ogarnęła, bo wszystkie kobiety przez to przechodzą. 

Niecały miesiac po porodzie dostałam wiadomość od obcego typa, że żona typa i mój chłopak nas zdradzają. Byłam wściekła, rzuciłam ciężkim albumem z malarstwem o podłogę, nie miałam siły – niezrośnięta do końca dziura po cesarce i baby blues odebrały mi wolę działania. Dobił mnie mówiąc, że to przez to, że taka niespokojna w ciąży byłam i musiał odreagować. Nie odeszłam. Nie dałam rady. Straciłam za to pokarm, co  przez kolejne miesiące było często wyciąganym przeciw mnie argumentem, że jako matka jestem do bani. 

Zaczęłam dostrzegać, że już nie dodaje mi skrzydeł, że nie mam już poczucia, że razem możemy wszystko. Czułam, że wkopuje mnie coraz głębiej, a ja nie mam siły się z tego wygrzebać.

Wciąż kochałam.

Coraz częściej słyszałam, że nie zajmuję się dzieckiem (kiedyś zrobiłam rozpiskę – byłam z młodą przez większość czasu), nie sprzątam (2 razy w tygodniu, sama) i nie gotuję. Nic tylko leżę z depresją. Dzielnie sekundowała mu w tych stwierdzeniach mamusia, której u nas w domu nie było prawie nigdy. Gotowałam regularnie, ale raz nie zdążyłam bo byłam w pracy? Słyszałam, że nie gotuję wcale. Gotowałam jedno danie – miał pretensje, że nie dwa. Były dwa – czepiał się, że nie ma deseru. Deser był – okazywało się, że za kiepski. Na sugestię, że sam mógłby to robić zawsze padało: “Za chwilę wszystko w tym domu będę sam robił”.

Z pracą też śmieszna sprawa, zawsze powtarzał, że ja i tak nie ogarnę pracy, bo nikt mnie nie zeche. Ogarniałam – było źle bo nie zajmowałam się dzieckiem. Ogarniałam pracę i zajmowałam się dzieckiem? Znów źle bo ośmieliłam się poprosić o pomoc moją mamę. Albo nie dbałam o jego emocje. Miałam poczucie, że wciąż negocjuję z dwulatkiem, który chce buraczka, ale nie znosi buraczków (kto ma dziecko w tym wieku, wie o co kaman). 

Chciał drugiego dziecka. Ja nie chciałam, wiedziałam, co robił mi przy pierwszym. Leczyłam depresję. No i nie miał stałej pracy. Ja miałam. Żadne argumenty o braku pieniędzy i potrzebie zajęcia się córką, która już jest na świecie nie trafiały na podatny grunt. Bo i nie o drugie dziecko naprawdę chodziło.

Aż wróciłam z dzieckiem z wakacji i usłyszałam, że to koniec. Bo nie chcę mieć drugiego dziecka. A dla niego to najważniejsze. Świat mi się zawalił. Do końca uwierzyć nie mogłam. Nawet jak mi się kazał wyprowadzić, bo przecież “i tak nie utrzymam sama mieszkania”. Gdzie? A co go to obchodzi.

Dziwnym trafem od razu zamieszkał z Tobą – swoją “tylko koleżanką, co przecież ma narzeczonego”. Nawet nas ze sobą poznał, żebym zobaczyła, “że nie stanowisz zagrożenia” bo w końcu wciąż chodziliśmy na terapię dla par by, jak twierdził spróbować do siebie wrócić. Dopiero nowa terapeutka uświadomiła mi w czym tkwię i że typ ma zaburzenia osobowości. Powiedziała: “Niech pani ucieka, niech się pani ratuje”. 

Zapytała: “Czy pani na pewno go jeszcze kocha” i mnie olśniło. 

Uciekłam. Bolało jak cholera. Przestałam godzić się na sex z ex (wiesz, że wpadał na niego jak już razem mieszkaliście?), powiedziałam, że żadnej terapii nie będzie. Dwa dni później już był z Tobą oficjalnie związany, ale tylko dlatego, że “go odrzuciłam i zrezygnowałam z nas”. 

Od czterech miesięcy wstaję szczęśliwa. W wynajętym małym mieszkanku urządziłam sobie safe space, do którego chętnie wpadają znajomi, od których jakimś cudem nie udało mu się mnie odciąć (wierz mi, próbował). Spotykam się z fajnym facetem. Chodzę do kina i na imprezy, moje relacje z córką wreszcie są takie, o jakich zawsze marzyłam (nigdy nie byłyśmy bliżej), dostałam fajną pracę i wychodzę z depresji. 

Po co to wszystko piszę? Żeby Cię ostrzec, żebyś uciekła, zanim tak jak ja dasz się zniszczyć, żeby po kilkunastu latach wyrzucił Cię jak zużytą rzecz i zastąpił nową. Bo to się stanie. Nie byłam pierwsza, nie będę też ostatnia. Narcystyczne zaburzenie osobowości tak działa – wysysa z Ciebie siłę życiową aż nie zostanie prawie nic. Jesteś jak gotowana żaba tylko dlatego, że na samym początku dostałaś prysznic z miłości i obietnic. Nie będę Ci tu tłumaczyć na czym polega narcystyczne zawłaszczenie, o tym piszą i mówią ludzie mądrzejsi i bardziej kompetentni ode mnie. Wiedz tylko, że pod kocykiem tej pięknej miłości czai się przemoc, strach i samotność jakiej sobie nie wyobrażasz. To, co teraz w Tobie “kocha” stanie się argumentem wymierzonym w Twoją stronę. Kawałek po kawałku będziesz ustępować pola, aż zauważysz, że stoisz pod ścianą i już nie ma gdzie się cofać. Nie życzę tego nikomu. Nawet Tobie. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *